Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/117

Ta strona została przepisana.

— Rozstaw ludzi na podwórzu, ludzi na uliczce, poprzebieranych za stajennych — jak chcesz zresztą. Niech do pawilonu nie wchodzi nikt, oprócz mnie i Jego Królewskiej Wysokości. Panie Tapin, idzie tu o życie księcia!
— Niech Wasza Dostojność będzie spokojny.
— Znasz Bretończyka?
— Widziałem go, jak zsiadał z konia.
— Twoi ludzie go znają?
— Widzieli go na drodze.
— Polecam go twojej opiece.
— Czy go uwięzić?
— Broń Boże! trzeba mu pozostawić wolność; gdybyśmy go uwięzili teraz, nie powiedziałby nic i spisek spełzłby na niczem. Trzeba mu dać czas do dojrzenia, aby wydał płód.
— Jaki? — zagadnął Tapin ośmielony.
— Moją mitrę arcybiskupią, panie Tapin. A teraz idź do roboty, a ja pójdę do swojej.
Wyszli obaj z pokoju, zeszli ze schodów, lecz na dole rozstali się. Tapin poszedł w miasto z wielkim pośpiechem, a Dubois przesunął się pod murem i zapuścił swoje kocie oczy w otwór wycięty w okiennicy.