Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/122

Ta strona została przepisana.

— No! no! — szepnął — Jest przezorniejszy, niż myślałem. Ale gdzież on jest, on sam? Ah!
Ten wykrzyknik wydarło mu zjawienie się dojeżdżacza w czerwonej liberyi, takiej samej, jak jego własna, jadącego na pysznym hiszpańskim ogierze, świeżym i wypoczętym, gdy tymczasem konie przy powozie, pomimo mrozu, pokryte były pianą.
Powóz zatrzymał się przed brama i cała służba otoczyła pana La Fare, który się bardzo puszył, wołając głośno o mieszkanie i wieczerzę. Przez ten czas dojeżdżacz zsiadł z konia, rzucił cugle paziowi i skierował się w stronę pawilonu.
— Dobrze! dobrze! — powtórzył Dubois. — Wszystko to jest przejrzyste jak szkło, ale dlaczego me widać tu pana de Chanlay? Czy jest tak zajęty, że nie usłyszał nadjeżdżającego powozu? A co do ciebie, mości książę, bądź spokojny — nie przerwę ci schadzki. Naciesz się tą naiwnością, która tak dobrze się zapowiada. Ah! mości książę! łatwo poznać że masz wzrok krótki!
Dubois zeszedł z góry i stanął pod oknami Gastona.
W chwili, gdy przykładał oko do okiennicy Gaston, schowawszy list do pugilaresu, który włożył do kieszeni, podniósł się.
— Ah! do milion dyabłów! — szepnął, Dubois wyciągając szpony — tego pugilaresu mi potrzeba! zapłaciłbym za niego dobrze...