Zaledwie uszedł kilka kroków w tej pułapce, ujrzał cień zbliżający się od drugiego końca, podobny do tego, kogo szukał.
Minąwszy się z nim, Dubois poznał pana de Chanlay; Gaston tak był zajęty swojemi myślami, że nawet go nie spostrzegł.
Nie wchodziło to w jego plany: Dubois potrzebował kłótni i bójki, a widząc, że przeciwnik nie ma zamiaru jej wywołać, postanowił dać do niej powód.
Zawrócił więc i zatrzymując się przed Gastonem, który stanął i przyglądał się oknom Heleny, zawołał chrapliwym głosem:
— Przyjacielu! a co tu robisz przed tym domem, jeśli można wiedzieć?
Gaston spuścił oczy na ziemię, przywołany z marzeń do rzeczywistości.
— Co pan mówi? — zapytał.
— Pytałem się, mój panie — odrzekł Dubois — co tu robisz?
— Idź pan w swoją drogę — odparł Gaston. — Ja się nie zajmuję panem, więc i pan mną się nie zajmuj...
— Mogłoby to być — przerwał mu Dubois — gdyby nie to, że twoja obecność mi przeszkadza.
— Ta uliczka, choć wązka, wystarczy dla nas obu: chodź pan po jednej stronie, a ja będę chodził po drugiej.
— Ale kiedy ja chcę tu chodzić sam — odpowiedział Dubois. — Proszę więc pana, idź
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/124
Ta strona została przepisana.