sobie pod inne okna: w Rambouillet okien nie brakuje!
— A dlaczego nie miałbym przechadzać się pod temi oknami, jeśli mam ochotę? — zapytał Chanlay.
— Bo to są okna pokoju mojej żony — odrzekł Dubois.
— Żony?
— Tak, mojej żony, która przyjechała z Paryża i o którą jestem bardzo zazdrosny, ostrzegam pana.
— Do dyabła! — szepnął Gaston. — Pewnie to mąż tej osoby, która ma się opiekować Heleną.
I nagle, zmieniając ton, w nadziei zjednania sobie człowieka, którego mógł potrzebować później, powiedział, kłaniając się grzecznie:
— Panie, jeżeli tak, gotów jestem ustąpić, bo przechadzałem się tutaj bez żadnego celu.
— Niech go dyabli porwą! — pomyślał Dubois. — Jakiś grzeczny spiskowiec! Nie tego mi potrzeba, tylko sprzeczki!
Gaston już odchodził.
— Zwiodłeś mnie pan! — zawołał Dubois.
Gaston odwrócił się tak nagle, jakby ukąszony przez węża, jednak powstrzymał się przez wzgląd na przezorność, jaką mu nakazywała jego misya i stosunek z Heleną.
— Czy dlatego, że mówię grzecznie, pozwalasz pan sobie wątpić o prawdzie moich słów? — zapytał.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/125
Ta strona została przepisana.