— Królewska Wysokość! Wielki Boże! Co ona mówi? — szepnęła Helena, blizka omdlenia.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi i rozległy kroki ciężkie, chociaż stłumione przez gruby dywan na posadzce. Helena uczuła, że krew napływa jej gwałtownie do serca.
— Pani — odezwał się głos — proszę, zechciej mnie przyjąć i wysłuchać.
— Jestem gotowa... wyszeptała Helena napół żywa.
— Obawiasz się?
— Nie mogę zaprzeczyć, że tak. Wa.. to jest, jak mam mówić? panie, czy też Wasza Dostojność?
— Powiedz: „mój przyjacielu“.
W tej samej chwili ręka nieznajomego dotknęła jej ręki.
— Pani Desroches! Czy pani tu jest? — krzyknęła Helena, cofając się mimowoli.
— Pani Desroches — odezwał się głos — powiedz tej młodej osobie, że tutaj jest bezpieczną, jak w kościele Bożym.
— Ah! Wasza Dostojność! Błagam o przebaczenie...
— Moje dziecię! podnieś się i usiądź obok mnie. Pani Desroches, proszę pozamykać wszystkie drzwi. A teraz — zwrócił się nieznajomy do Heleny — daj mi rękę, moje dziecko.
Helena wyciągnęła rękę, która spotkała dłoń nieznajomego, ale nie cofnęła się tym razem.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/131
Ta strona została przepisana.