o błogosławieństwo. O! mój ojcze! — zawołała Helena, padając na kolana — pobłogosław mnie!
— Heleno! moje dziecię! moja droga córko! — zawołał nieznajomy. — Nie do kolan moich, ale pójdź w moje objęcia! w moje objęcia!
— Mój ojcze! mój ojcze! — wołała Helena.
— A jednakże — zaczął po chwili nieznajomy — przyszedłem tu z innym zupełnie zamiarem. Chciałem pozostać obcym dla ciebie, ale czując cię przy sobie, słysząc twój głos słodki, nie miałem siły... Tylko nie dopuść, ażebym miał tego żałować: niech ta tajemnica na wieki.
— Na pamięć mojej matki przysięgam! — zawołała Helena.
— Tego tylko żądam — odrzekł nieznajomy. — Teraz posłuchaj mnie, bo już muszę się z tobą rozstać.
— Tak prędko, mój ojcze?
— Muszę!
— Więc słucham.
— Jutro wyjedziesz ztąd do Paryża: czeka już tam na ciebie przygotowany dom. Pani Desroches cię zawiezie, a jak tylko znajdę wolną chwilę, odwiedzę cię.
— Niedługo, prawda, ojcze? Pamiętaj, że jestem sama na świecie.
— Jak tylko będę mógł najprędzej.
I złożył na czole Heleny słodki i czysty pocałunek.
W dziesięć minut potem weszła pani Desroches ze świecą w ręku. Helena klęczała
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/138
Ta strona została przepisana.