— Może i to nie wystarczyć... Zdaje mi się, że słyszę jakąś wrzawę.
— Ktoś schodzi ze schodów.
Żołnierze nie pomylili się istotnie: schody znajdujące się w rogu sali, zatrzeszczały jak pod wielkim jakimś ciężarem, a jednocześnie zjawił się w sali oficer, którym był kapitan La Jonquiére. Miał on wzrostu pięć stóp i dwa cale, był dość otyły, dość żywy, spojrzenie miał bystre. Zdawało się, że przewąchuje szpiegów pod mundurem gwardzistów, bo odwrócił się do nich tyłem, a potem przemówił do gospodarza:
— Miałem ochotę zjeść tutaj obiad, ale dostałem zaproszenie pod Galoubet de Paphos.
Może tu nadejść pewien młody człowiek, po sto pistolów, które miałem mu dziś wypłacić; jeżeli przyjdzie, powiedzcie mu, żeby zaczekał, że powrócę za godzinę.
— Dobrze, kapitanie — odrzekł gospodarz.
— Wina! — zawołał jeden z żołnierzy.
— No! no! — mruknął kapitan, spoglądając od niechcenia na pijących — to żołnierze, którzy nie znają należnego uszanowania dla szlif oficerskich.
A zwracając się do gospodarza, zawołał:
— Podaj-że wino tym panom, kiedy im tak pilno.
— Ah! jeżeli pan kapitan pozwoli — zawołał jeden z żołnierzy, zrywając się.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/160
Ta strona została przepisana.