— Kapitan La Jonquiére? — zapytał Dubois.
— On sam. Panie kapitanie! Czekają tu na pana.
Kapitan nie pozbył się swoich podejrzeń: na ulicy zauważył dużo nieznajomych osobistości, których miny wydawały mu się złowróżbnemi, wracał więc zaniepokojony. Rzucił też badawcze spojrzenie na stół, przy którym zostawił był pijących żołnierzy; ich nieobecność uspokoiła go trochę, zato widok nowego przybysza mocno go zaniepokoił. Niemniej skłonił mu się grzecznie, a jednocześnie zwrócił się do gospodarza i zapytał, czy nie przyszedł znajomy, którego oczekuje?
— Przyszedł tylko ten pan — odpowiedział gospodarz — ale nic pan kapitan nie straci na zamianie. Tamten miał przyjść po sto pistolów, a ten przynosi pięćdziesiąt dukatów.
La Jonquiére, zadziwiony, spojrzał na pana Dubois, a zdumiał się jeszcze więcej, wysłuchawszy opowiadania przybysza, i wzruszony szlachetnością człowieka, który go szukał po całym świecie poto, by mu oddać dług — kazał podać butelkę hiszpańskiego wina i zaprosił gościa do swojego pokoju. Dubois podszedł do okna, by zabrać kapelusz, położony na krześle, i podczas rozmowy kapitana z gospodarzem, zabębnił palcami w szybę. W tej samej chwili kapitan odwrócił się.
— Ale może będę panu przeszkadzał w jego pokoju? — zapytał Dubois z wyrazem swobody i rozweselenia.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/166
Ta strona została przepisana.