— Bynajmniej, bynajmniej! — odpowiedział kapitan.
La Jonquiére wszedł naprzód, ale przed nim wszedł gospodarz, a przed gospodarzem butelki. Dubois, idąc na końcu, miał czas dać znak panu Tapin, który w towarzystwie dwóch ludzi pojawił się w sali, poczem, jako człowiek dobrze wychowany, wszedł do pokoju kapitana i zamknął drzwi za sobą.
Dwaj towarzysze pana Tapin poszli prosto do okien i pozasuwali firanki w sali, a Tapin stanął pod drzwiami pokoju kapitana w ten sposób, żeby przy otwieraniu nie być widzianym. Gospodarz powrócił po chwili, podawszy wino, za które otrzymał zaraz pieniądze od kapitana. Chciał zapisać to w księgach i schować pieniądze do szuflady, ale zaledwie przestąpił próg i zamknął drzwi, Tapin zaczajony pod drzwiami zatkał mu usta chustką, zesunął szlafmycę na twarz, do samej brody, i porwawszy jak piórko, uniósł do dorożki, stojącej pod drzwiami zajazdu. W tejże chwili jeden z agentów porwał dziewczynkę, córkę gospodarza, bijącą jaja, a drugi zarzucił obrus na głowę kuchcikowi, zajętemu przy kominie, i obwinąwszy go szczelnie wyniósł do dorożki, która, eksportowana przez obu agentów, ruszyła z więźniami do Saint-Lazare szybkim kłusem, niezwyczajnym u dorożkarskich koni.
Tapin otworzył szafę w murze, wydobył z niej szlafmycę, białą kurtkę i fartuch, potem
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/167
Ta strona została przepisana.