świsnął na jednego ze swoich ludzi, chodzącego przed oberżą, który w mgnieniu oka przeistoczył się w szynkarza. W tejże chwili w pokoju kapitana rozległ się wielki hałas, jakby upadającego stołu, i tłukących się butelek i szklanek, następnie odgłos bójki, klątw, brzęk szpady, padającej na posadzkę — a potem nastąpiła cisza.
W minutę potem turkot oddalającej się dorożki wstrząsnął szybami w oknach.
Tapin, nadsłuchujący z niepokojem i gotów wpaść do pokoju z nożem w ręku, wyprostował się rozjaśniony.
— Dobrze! udało się!... — szepnął.
— Czas już był na to wielki, bo nowy gość nadchodzi — oznajmił pomocnik.
Rzeczywiście otworzyły się drzwi od ulicy i wszedł młody człowiek, z miną pańską, ubrany w płaszcz niebieski, osypany śniegiem.
— Czy to tu zajazd pod Muid-d’Amour? — zapytał, zwracając się do pana Tapin.
— Tak jest, panie.
— Tu mieszka kapitan La Jonquiére?
— Tutaj.
— Czy jest w domu?
— Wrócił właśnie przed chwilą.
— Więc proszę uwiadomić go, że przyszedł kawaler Gaston de Chanlay.
Tapin skłonił się, podsunął gościowi krzesło i wszedł do pokoju kapitana. Po upływie kilku minut powrócił, pozostawiając drzwi otwarte.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/168
Ta strona została przepisana.