Wydobył z kieszeni kawałek papieru dziwacznego kształtu, na kórym było wypisane nazwisko kapitana La Jonquiére. Dubois wydobył taki sam kawałek papieru z nazwiskiem Gastona de Chanlayi złożono oba kawałki; wycięcia wchodziły jedno w drugie.
— Doskonale! — zawołał Gaston. — Teraz kolej na pugilares.
Pugilaresy Gastona i mniemanego kapitana zostały porównane; były one zupełnie jednakowe. Dubois zabrał to wszystko kapitanowi, a dzięki dyabelskiej przebiegłości i instynktowi, odgadł resztę i potrafił zużytkować.
— A teraz?... — zapytał Gaston.
— Teraz możemy porozmawiać o interesach — odparł Dubois. — Czy to chciałeś pan powiedzieć, kawalerze?
— Właśnie: ale czy jesteśmy tu bezpieczni?
— Jak w głębi pustyni.
— Siadajmy więc i rozmówmy się.
— Jak najchętniej, kawalerze.
Usiedli przy stole, na którym była butelka Xeresu i dwa kieliszki. Dubois napełnił jeden kieliszek, lecz kiedy zabierał się do nalewania drugiego, Gaston nakrył go ręką na znak, że pić nie będzie.
— Do dyabła! — pomyślał Dubois — zły znak! Jest on szczupły i wstrzemięźliwy.
Cezar nie dowierzał takim ludziom: takimi też byli Brutus i Kassyusz.
— Kapitanie — zaczął po chwili milczenia Gaston, znasz niewątpliwie moją przeszłość
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/170
Ta strona została przepisana.