który ma ci wskazać miejsce spotkania z księciem d’Olivarés i z kapitanem La Jonquiére.
— Gdyby kto przyszedł w mojem imieniem — powiedział Dubois, wręczając Gastonowi list — odda ci taki sam bilet.
— Czy to będzie wystarczające?
— Nigdy zanadto ostrożności; oprócz listu pokaże ci połowę cekina, a u drzwi domu, do którego cię zaprowadzi, zażądaj trzeciego znaku.
— Mianowicie?
— Papieru z nazwiskiem.
— Dobrze — odrzekł Gaston. — Przy takich środkach ostrożności sam dyabeł nam nie da rady. Cóż teraz mam czynić?
— Czekać. Nie masz pan zamiaru wyjść na miasto dzisiaj?
— Nie!
— Więc siedź sobie cicho w hotelu, gdzie niczego ci nie zabraknie. Polecę cię gospodarzowi.
— Dziękuję.
— Mój drogi panie Champagne — przemówił mniemany kapitan, otwierając drzwi — pan de Chanlay zajmie mój pokój. Polecam go twoim względom, jak siebie samego.
A zamykając drzwi, dodał półgłosem:
— Panie Tapin, ten chłopiec jest nieoceniony. Nie trać go ani na chwilę z oczu, ty, ani twoi ludzie; zostawiam go pod waszą strażą i odpowiedzialnością.