Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/184

Ta strona została przepisana.

— Pan przybywa z Bretanii? — zagadnął książę zimno.
— Tak, Wasza Dostojność. Proszę mi przebaczyć: pan kapitan La Jonquiére wymienił moje nazwisko, ale nie miałem jeszcze zaszczytu usłyszeć nazwiska Waszej Dostojności. Nie chciałbym być niegrzecznym, lecz to nie ja mówię: przemawia przezemnie kraj, który mnie przysłał.
— Masz pan słuszność! odrzekł z żywością La Jonquiére, wydobywając z teki leżącej na stole duży papier z pieczęcią króla hiszpańskiego. — Oto nazwisko — dodał.
— Książę d’Olivaées — przeczytał Gaston.
Potem, zwracając się do księcia i nie widząc rumieńca, jaki go oblał, złożył mu głęboki ukłon.
— A teraz — zaczął nieznajomy — spodziewam się, że będziesz pan mówił bez wahania.
— Sądziłem, że najpierw będę słuchał — odrzekł Gaston trzymając się wciąż odpornie.
— W rozmowie każdy mówi z kolei — nie zapominaj pan o tem.
— Wasza Dostojność czyni mi wielki zaszczyt: dam więc dowód zaufania.
— Słucham.
— Bretania...
— A raczej malkontenci bretańscy — przerwał nieznajomy z uśmiechem, pomimo ostrzegających znaków Dubois.
— Niezadowoleni są tak liczni, że można ich uważać za przedstawicieli całego kraju — odrzekł Gaston. — Mogę jednak zmienić wy-