drogę przez rosnące gęsto trzciny i wodne lilie. Poskoczyła do okna i zobaczyła pod murem Gastona. Skinęli na siebie: Helena pobiegła do drzwi i zadzwoniła tak gwałtownie, że nietylko pani Desroches, ale panna służąca i lokaj przybiegli na ten odgłos.
— Otwórzcie drzwi od ulicy — rzekła rozkazującym tonem Helena. — Czeka tam ktoś, kto przyszedł mnie odwiedzić.
— Stój! — zawołała pani Desroches do służącego. — Zobaczę sama, kto to.
— To rzecz zupełnie zbyteczna. Powiedziałam przecież, że wiem, kto to jest, i że czekałam na niego.
— Ale jednak, gdyby to był ktoś, kogo pani nie powinna widzieć... — odrzekła ochmistrzyni, usiłując stawić opór.
— Nie jestem już w klasztorze, pani, a jeszcze nie jestem wwiezieniu — odpowiedziała Helena. — Mogę więc przyjmować, kogo chcę.
— Jednak chciałabym wiedzieć, kto to taki?
— Mogę pani powiedzieć: ten sam młody człowiek, który mnie odwiedzał w Rambouillet.
— Pan de Livry?
— Pan de Livry.
— Otrzymałam wyraźny rozkaz, ażeby nie wpuszczać tu tego młodego człowieka.
— A ja rozkazuję natychmiast go tu wprowadzić!
— Pani dopuszcza się nieposłuszeństwa względem ojca — zrobiła uwagę pani Desroches z uszanowaniem, choć rozgniewana.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/208
Ta strona została przepisana.