dłużej utrzymywać w błędzie, Heleno! Miałem słuszność, lękając się niebezpieczeństwa w Rambouillet; tu zaś jeszcze więcej go się lękam!
— Mój Boże! — zawołała Helena. — Gdyby ten człowiek miał się tu zjawić! gdyby za pomocą swej służby chciał nas zatrzymać tu przemocą!
— Nie lękaj się, Heleno, przecież jestem przy tobie!
— O Boże! Wyrzec się tej słodkiej myśli, że się ma ojca, opiekuna, przyjaciela!
— I to w chwili, gdy zostaniesz sama jedna na świecie! — zawołał Gaston, zdradzając mimowolnie część swojej tajemnicy.
— Co mówisz, Gastonie? Co znaczą te złowróżbne słowa?
— Nic... Nic... — poprawił się młodzieniec. — Wymknęło mi się słowo bez znaczenia, do czego nie należy przywiązywać wagi.
— Gastonie! ukrywasz coś przedemną, jeżeli w chwili, gdy mam stracić ojca, mówisz o opuszczeniu mnie!
— Heleno! nie opuszczę cię, dopóki będę żył!
— Więc widocznie życie twoje jest w niebezpieczeństwie i obawiasz się, że śmierć twoja mnie uczyni sierotą! Gastonie, nie jesteś już takim, jak dawniej! Masz na myśli jakieś sprawy ważniejsze, niż miłość dla mnie...
— Nie, nie, Heleno! przysięgam ci... Czyż to mało, że cię widzę w takiem miejscu, samotną i bez opieki, a nie mam możności obro-
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/211
Ta strona została przepisana.