— Ruszaj do Meudon! — rzekł regent do stangreta, wsiadając. — Masz na to dwadzieścia pięć minut.
— Ośmielę się uczynić miłościwemu księciu panu uwagę, że konie zrobiły już dziesięć lieues.
— Niech padną, byle zabiegły do Meudon za dwadziećcia pięć minut.
Nie było co do odpowiedzenia na tak wyraźny rozkaz.
Stangret energicznie zaciął konie biczem, a szlachetne rumaki, zdziwione, że uważano za potrzebne uciekać się względem nich do takiej ostateczności, pomknęły kłusem tak chyżym, jakby dopiero co wyruszyły ze stajni.
Przez całą drogę Dubois nie otwierał ust, a regent siedział zamyślony. Od czasu do czasu obaj badawczem okiem rzucali na gościniec; ale droga nie przedstawiała nic takiego, coby mogło zwrócić uwagę regenta lub ministra, tak, iż przybyli do Meudon, a książę nie zyskał jeszcze niczego, coby mogło kierować go w labiryncie sprzecznych myśli, snujących się po głowie.
Na ten raz wyszli z powozu obaj; eksplikacya między ojcem i córką mogła trwać długo, a Dubois życzył sobie doczekać końca w miejscu wygodniejszem, niż powóz.
Pod gankiem zastali szwajcara w wielkiej liberyi. Ponieważ książę był owinięty w surdut podbity futrem, a Dubois w płaszcz, szwajcar ich zatrzymał. Wtedy książę dał się poznać.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/24
Ta strona została przepisana.