Ze zwinnością, zadziwiającą w człowieku takiej kurpulencyi, regent przesuwał się po pokojach i korytarzach, wciąż w towarzystwie Dubois, który na ten raz rozpłonął do tej awantury ciekawością, czyniącą zeń istnego Mefistofelesa względem owego poszukiwacza nowości, pod imieniem już nie Fausta, lecz Filipa Orleańskiego.
Przybyli tym sposobem do drzwi kaplicy; zdawały się zamkniętemi, ale za pierwszym naciskiem otworzyły się.
Dubois nie pomylił się w domysłach.
Po ostentacyjnym wyjeździe ukradkiem powróciwszy, Riom wraz z księżną klęczał przed domowym kapelanem; pan de Pons, krewny Rioma, i margrabia Rochefoucault, kapitan gwardyi księżny, trzymali welon nad ich głowami; panowie de Mouchy i de Lauzun stali jeden przy boku księżny, drugi przy boku Rioma.
— Fortuna stanowczo jest nam przeciwną, miłościwy panie — rzekł Dubois — przybywamy dwie minuty zapóźno.
— Oho! zobaczymy to! — zawołał książę w uniesieniu, krokiem posuwając się naprzód.
— Cyt! miłościwy panie — rzekł Dubois — jako duchowny, winienem powstrzymać waszą książęcą mość od świętokradztwa. Oh! gdyby się to na co zdało — nie mówię; ale w tym razie byłoby ono daremne.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/26
Ta strona została przepisana.