— A papier, pióro i atrament? — nalegał Gaston. Pragnąłbym koniecznie pisać.
— Nie pisuje się tutaj, panie, chyba do króla, Regenta, ministra lub do mnie, ale wolno rysować; i jeżeli pan sobie życzysz, przyślę papieru i ołówków do rysowania.
— Panie — odrzekł Gaston z ukłonem — chciałbym wiedzieć, w jaki sposób mógłbym się odwdzięczyć za pańską uprzejmość?
— Przyjmując moje zaproszenie, bo przyszedłem pana prosić, żebyś mi uczynił zaszczyt obiadowania ze mną.
— Z panem! Ależ to nadmiar uprzejmości! Byłbym panu wdzięczny na całe życie, ale życia nie wiele mam przed sobą, bo czeka mnie tylko śmierć.
— Śmierć!? Nie myśl pan o takich ponurych rzeczach! Dopóki się żyje, po co myśleć o śmierci? Nie myśl pan o niej i przyjmij moje zaproszenie.
— Nie myślę zatem i przyjmuję.
— Dobrze! więc mam pańskie słowo! — zawołał gubernator, kłaniając się, i wyszedł, zostawiając więźnia przejętego zdumieniem.
Ta uprzejmość, która zrazu zachwyciła Gastona, wydawała mu się coraz mniej szczerą w miarę jak mrok zalegał jego celę więzienną. Czy nie był to sposób zjednania sobie jego ufności, skłonienia go do zdrady i odstępstwa? Chyba krył się w tem jakiś podstęp? Zresztą wpływ Bastylii zrobił już swoje: więzień ostygł, stał się podejrzliwym i nieufnym.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/260
Ta strona została przepisana.