niż śmierć! Z rąk kata wychodziło się zawsze kaleką lub oszpeconym, a ta myśl musiała być przerażającą dla dwudziestoletniego człowieka.
D’Argenson odgadł, co się działo w sercu Gastona.
— Hej! — zawołał.
Nadbiegło dwóch drabów.
— Zaprowadzić tego pana do sali badań — rozkazał d’Argenson.
— Nadeszła ta straszna chwila, której się obawiałem — szepnął Gaston. — O! mój Boże! dodaj mi odwagi!
Bóg go widocznie wysłuchał. Gaston dał znak, że jest gotów, poszedł pewnym krokiem ku drzwiom a za nim pachołkowie i d’Agenson. Zeszli po kamiennych schodach i minęli pierwsze podziemie narożnej baszty, a ztamtąd wyszli na jedno, potem na drugie podwórze. Spuszczono most zwodzony, wsadzono Gastona w lektykę i pod silną strażą przeniesiono do arsenału, oddzielonego wązkiem przejściem od Bastylii. D’Argenson wyprzedził orszak i oczekiwał już więźnia w sali tortur.
Była to izba nizką, z kamiennemi ścianami; podłoga mokra była od wilgoci. Na ścianach wisiały łańcuchy, sznury, obroże i różne przyrządy dziwacznych kształtów; w rogach stały ruszty i żelazne krzyże w kształcie litery X.
— Przyjrzyj się pan temu — przemówił d’Argenson, pokazując Gastonowi dwa pierścienie, umocowane w podłodze o sześć stóp
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/264
Ta strona została przepisana.