W godzinę po powrocie z sali tortur przyszedł po niego major w towarzystwie strażnika.
— Rozumiem — pomyślał Gaston — zaproszenie gubernatora jest używane jako sposób oszczędzenia więźniowi męczarni przedśmiertnych. Wprowadzą mnie do jakiejś komnaty, gdzie się otworzy podemną przepaść, i będzie koniec wszystkiemu. Niech się dzieje wola Boska!
Obejrzał się ze smętnym uśmiechem po celi, a wyszedłszy za przewodnikiem, doszedł do końca korytarzów, zadziwiony, że jeszcze nie wpadł w przepaść. Szeptał wciąż imię Heleny i bez żadnego oczekiwanego przypadku doszedł do zwodzonego mostu, ztamtąd na dziedziniec pawilonu gubernatora, a następnie do jego apartamentów. Pan de Launay wyszedł na jego spotkanie.
— Czy zechcesz mi pan dać słowo, że nie będziesz usiłował uciekać podczas bytności u mnie? Naturalnie — dodał z uśmiechem — słowo przestaje cię obowiązywać z chwilą powrotu do celi; tam już do mnie należy przedsięwzięcie środków ostrożności.
— Daję panu chętnie słowo, ale tylko w takich granicach, jak pan sobie życzysz.
— Więc chodźmy!
Gubernator wprowadził więźnia do salonu, bardzo wykwintnie umeblowanego, choć w stylu Ludwika XIV, który już zaczynał wychodzić z mody. Gaston był olśniony widokiem wykwintnego, zdrowego tam towarzystwa.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/268
Ta strona została przepisana.