coś napisane, ale w ciemności niepodobna było nic przeczytać. Sznurek kołysał się wciąż, pociągany delikatnie na znak, że oczekuje odpowiedzi. Gaston przypomniawszy sobie wskazówki sąsiada z komina, wziął stojącą w kącie miotłę, służącą do omiatania pajęczyny, i uderzył nią trzykrotnie w sufit. Właściciel sznurka zrozumiał i wciągnął go natychmiast uwolniony już od ciężaru. Gaston powrócił do komina.
— Panie! — zawołał.
— Jestem. Co się stało?
— Przysłano mi na sznurku książkę i słoik z konfiturami.
— Czy nie ma nic napisanego na książce, albo na słoiku?
— Na książce nie wiem, na słoiku widzę pismo. Na nieszczęście, nie mogę przeczytać pociemku.
— Czekaj! — odpowiedział głos. — Przyślę ci światło.
— Sądziłem, że niewolno więźniom mieć światła.
— Niewolno, ale ja sobie dostarczyłem.
— Więc przyślij pan! — zawołał Gaston. — Jestem bardzo ciekawy zobaczyć, co to jest.
Przypuszczając, iż cała noc zejdzie mu na rozmowie z sąsiadami, a czując, że w celi zimno, zaczął Gaston ubierać się poomacku. Kończył właśnie toaletę, gdy blade światełko zajaśniało w kominie. Spuszczał się ten sam
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/279
Ta strona została przepisana.