— Bo ja lubię samotność; samotność nie zawiedzie nigdy.
— Panie!
— Nie unoś się, młodzieńcze! Posłuchaj, co ci powiem. Czy sądzisz, że to przypadek nas połączył?
— A cóżby innego?
— Może jakiś zręczny plan dozorców pana d’Argenson, lub Dubois?
— Więc to nie pan przysłałeś mi kartkę?
— Jaką kartkę?
— Z radą, żebym udał chorobę z nudów.
— A na czemżebym mógł napisać? przez kogo posłać? jakim sposobem?
Gaston zamyślił się, a kapitan wpatrywał się w niego bacznie.
— Sądzę — odezwał się po chwili — że tobie zawdzięczamy przyjemność spotkania się w Bastylii.
— Mnie?
— Tak, kawalerze, jesteś zanadto ufny. Daję ci tę naukę na wypadek, gdybyś wyszedł z więzienia, a tem bardziej, gdybyś tu miał pozostać.
— Dziękuję.
— Nie uważałeś, czy nie jesteś śledzony?
— Nie uważałem.
— Kiedy się należy do spisku, mój drogi, nie trzeba nigdy patrzeć przed siebie, tylko poza siebie.
Gaston wyznał, że o tem nie myślał.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/292
Ta strona została przepisana.