— Widzisz pan, jak te łotry podarły mi ubranie?
— A jaki rodzaj tortur ci zadano? — zapytał Gaston, drżąc na wspomnienie tego, co zaszło między nim a panem d’Argensom.
— Wodę. Wypiłem półtorej baryłki. Nie przypuszczałbym, że człowiek jest wstanie pochłonąć tyle płynu i nie pęknąć.
— I bardzo pan cierpiałeś — badał Gaston z niepokojem.
— Bardzo, ale mój organizm jest silny i nazajutrz już nie było ani śladu z tego, com przeszedł. Jeżeliby cię wzięli na tortury, wybierz wodę; to przynajmniej czyści. A czy sądzisz, że wytrwasz i nic nie powiesz.
— Będę milczał, na to możesz pan rachować. Ale wszak pan utrzymujesz, że zostanę skazanym?
— Czy chcesz wiedzieć wszystko.
— Naturalnie.
— D‘Argenson powiedział mi, że jesteś skazany.
Gaston zbladł; choćby kto był najodważniejszy, zawsze laka wiadomość musi sprawie wrażenie. Kapitan zauważył to.
— Jednak sądzę — dodał — że, robiąc pewne zeznania, mógłbyś ocalić życie...
— Dlaczego namawiasz mnie pan, bym uczynił to, czegoś ty nie uczynił.
— Różne są charaktery i położenia; nie jestem młody, ani zakochany, nie zostawiam kochanki w rozpaczy...
Gaston westchnął.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/294
Ta strona została przepisana.