— To samo powiedział mi La Jonquiére — zrobił uwagę Gaston. — Sędziowie, którzy osądzili moją sprawę.
— Ba! kawalerze! — odpowiedział Dumesnil, siląc się na spokój — przypuszczam, że napróżno się niepokoisz.
— Nie wiem, czego się mogę spodziewać.
Słuchaj pan!
— Co takiego?
— Ktoś idzie... Cicho!
Gaston odsunął się od komina. Drzwi otworzyły się: major i porucznik w towarzystwie czterech żołnierzy weszli po Gastona.
Gaston, korzystając z przyniesionego przez nich światła, uporządkował trochę ubranie i poszedł za nimi tą samą drogą, co pierwszym razem. Wsadzono go do lektyki, zamkniętej ściśle, co było zbytkiem ostrożności, ponieważ na widok zbliżającego się orszaku wszyscy żołnierze i strażnicy odwracali się twarzą do ściany: taki był przepis w Bastylii.
D’Argenson był ponury, jak zwykle. Asesorowie jego nie wyglądali też weselej.
— Jestem zgubiony — pomyślał Gaston. — Biedna Helena!
Poczem podniósł głowę, jak człowiek odważny, który na widok zbliżającej się śmierci nie lęka się spojrzeć jej w oczy.
— Panie — przemówił d’Argenson — twoje przestępstwo zostało zbadane przed sąd, którego prezydującym ja jestem. Pozwolono panu bronić się. Jeżeli zaś nie dodano ci obroń-
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/302
Ta strona została przepisana.