— Panie de Chanlay — zaczął gubernator — może pan zechcesz zejść do sali posiedzeń sądu?
Gaston wstał. Zaczęło mu dzwonić w uszach. Dla skazanego na śmierć każda niespodzianka wydaje się wstępem do egzekucyi.
— Czy mogę wiedzieć, w jakim celu jestem tam wezwany? — zapytał, o ile mógł najspokojniej, usiłując pokryć wzruszenie.
— Dla zobaczenia się z tymi, których pragnąłeś pan widzieć — objaśnił gubernator. — Wszakże wczoraj, po posłuchaniu, prosiłeś pan o tę łaskę pana d’Argenson?
Gaston zadrżał.
— I to właśnie ta osoba? — zapytał.
— Tak jest, panie.
Gaston otwierał jut usta, żeby zapytać, która to z dwóch osób upragnionych przybyła, lecz zabrakło mu odwagi. Poszedł w milczeniu za gubernatorem. Pan de Launay wprowadził go do sali posiedzeń. Wchodząc, Gaston rzucił szybkie spojrzenie wokoło, lecz sala była zupełnie pusta, a nawet urzędnicy, zwykli świadkowie przy takich odwiedzinach, odeszli wszyscy.
— Zaczekaj pan tu — powiedział gubernator do Gastona. — Osoba, którą życzyłeś sobie widzieć, nadejdzie za chwilę.
Pan de Launay skłonił się i wyszedł. Gaston pobiegł do okna, które, jak wszystkie okna w Bastylii, było okratowane. Pod oknem stał szyldwach. Podczas gdy Gaston wychylał
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/310
Ta strona została przepisana.