się, chcąc wyjrzeć na podwórze, otworzyły się drzwi. Gaston odwrócił się i stanął oko w oko z księciem d’Olivarés. Nie było to to, czego pragnął, ale było to już bardzo wiele; bo jeżeli dotrzymano mu słowa co do księcia, zapewne nie zawiodą go i co do Heleny.
— Wasza Dostojność! — zawołał Gaston. — Ileż to dobroci z twojej strony, Mości książę, że przyszedłeś tu na prośbę nieszczęśliwego więźnia!
— Uważałem to za mój obowiązek, panie — odrzekł książę. — Zresztą chciałem ci podziękować.
— Mnie? — powtórzył Gaston, zadziwiony. — A czemże zasłużyłem sobie na podziękowanie Waszej Dostojności?
— Byłeś badany, zaprowadzony do sali tortur, ofiarowywano ci łaskę pod warunkiem, ze wydasz swoich wspólników, a jednak wytrwałeś i nie powiedziałeś nic!
— Dotrzymałem tego, do czegom się zobowiązał; rzecz to nie zasługująca na podziękowanie.
— A teraz powiedz mi pan, czy mogę mu się na co przydać?
— Przedewszystkiem, zechciej mnie uspokoić co do swojego losu, Mości książę. Czy nie byłeś niepokojony?
— Bynajmniej.
— To dobrze.
— A jeżeli spiskowcy w Bretanii będą równie dyskretni, jak pan, mam nadzieję, że
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/311
Ta strona została przepisana.