— A warta?
— Ba! tak ciemno...
— A fosa pełna wody?
— Woda zamarzła.
— A mur?
— Pomyślimy o tem, gdy się tam już dostaniemy.
— Czy umocować drabinkę?
— Zaczekaj, muszę się sam przekonać, czy jest mocna. Dbam o moje ciało, pomimo, że jest tak nędzne, i nie chciałbym skręcić karku, ratując go od miecza — powiedział kapitan, zawiązując ostatni węzeł na drabince.
— Czy już skończone? — zapytał Gaston.
— Już.
— Czy chcesz pan, żebym się spuścił pierwszy?
— Jak sobie życzysz.
— Właśnie, takbym sobie życzył.
— Więc idź pan.
Gaston spuścił się pierwszy, ostrożnie i zwolna, a za nim kapitan, śmiejący się ukradkiem i klnący, ilekroć przygniótł sobie palce lub drabina zakołysała się od wiatru.
Gaston stanął już na lodzie, pokrywającym wodę w fossach. Po chwili La Jonquiére był już obok niego. Szyldwach zziębnięty stał w budce i nic nie widział.
— Teraz chodź za mną! — szepnął kapitan.
Gaston poszedł za nim. Z drugiej strony fossy zastali przygotowaną drugą drabinkę.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/340
Ta strona została przepisana.