Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/341

Ta strona została przepisana.

— Masz pan, jak widzę, wspólników? — zapytał Gaston.
— Do licha! Czy sądzisz, że pasztet sam przywędrował?
— I powiedzieć tu, że z Bastylii nikt nie ucieknie! — zawołał Gaston, uradowany.
— Mój młody przyjacielu — przemówił Dubois, zatrzymując się na trzecim szczeblu — wierzaj mi, nie powracaj tu bezemnie, bo może drugi raz nie powiodłoby ci się tak dobrze, jak teraz.
Wdrapali się na szczyt muru, gdzie chodził szyldwach, który zamiast przeszkodzić uciekającym, podał rękę kapitanowi i pomógł wydrapać się na górę; potem wszyscy trzej, w milczeniu i z pośpiechem, jak przystało ludziom znającym wartość każdej chwili, wciągnęli drabinę i zawiesili ją z drugiej strony muru. Spuścili się również szczęśliwie, jak weszli, i kapitan z Gastonem dostali się do drugiej fossy, zamarzniętej tak, jak pierwsza.
— A teraz — powiedział La Jonquiére — zabierzmy drabinę, żeby nie skompromitować tego biedaka, który nam dopomógł.
— Jesteśmy więc wolni? — zapytał Gaston.
— Prawie — odrzekł kapitan.
Wiadomość ta zdwoiła siły Gastona, który wziął drabinę na ramię i ruszył żwawo.
— Kawalerze — zauważył kapitan — nieboszczyk Herkules był niczem wobec ciebie.