Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/342

Ta strona została przepisana.

— O! w tej chwili dźwignąłbym całą Bastylię! — odrzekł Gaston.
Uszli kilkadziesiąt kroków w milczeniu i zakręcili w uliczkę na przedmieście Świętego Antoniego. Pomimo, że było zaledwie wpół do dziesiątej, ulice były puste, bo wiał gwałtowny wicher.
— Teraz, mój drogi kawalerze — odezwał się de La Jonquiére — zrób mi tę łaskę i chodź ze mną do rogu.
— Pójdę za panem choćby do piekła.
— Nie potrzeba aż tak daleko; dla bezpieczeństwa rozstaniemy się i każdy pójdzie w swoją stronę.
— Cóż to za powóz? — zapytał Gaston.
— Mój.
— Do licha, kapitanie! czterokonny powóz! będziesz podróżował po książęcemu.
— Trzy tylko konie, kawalerze, bo czwarty jest dla ciebie.
— Jakto?!
— To jeszcze nie wszystko.
— Cóż więcej jeszcze?
— Nie masz pan pieniędzy...
— Tak; przy rewizyi zabrano mi wszystko, co miałem.
— Masz pan tu sakiewkę z pięćdziesięcioma dukatami.
— Ależ, kapitanie....
— Przecież to hiszpańskie pieniądze; bierz pan śmiało.
Gaston wziął pieniądze, a tymczasem po-