Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/348

Ta strona została przepisana.

— Niech wejdzie! — zawołał Regent.
— Zaczekaj przynajmniej, Mości książę, dopóki nie wyjdę! — zrobił uwagę Dubois.
— A! prawda! poznałby cię.
Dubois odszedł wolnym krokiem, mrucząc gniewnie, podobny do hyeny, której przerwano ucztę. Wszedł do sąsiedniego pokoju. Tam upadł raczej, niż usiadł na fotelu, stojącym na stole, gdzie paliły się dwie świece i stały przybory do pisania. Ten widok natchnął go jakąś nową i straszną myślą, bo mu się twarz rozjaśniła i uśmiechnął się. Zadzwonił; wszedł służący.
— Przynieś mi tekę, która jest w powozie — rozkazał Dubois.
Służący w mgnieniu oka wykonał rozkaz. Dubois porwał z pośpiechem papiery, podpisał je ze złowróżbną radością, włożył napowrót do teki i, kazawszy pojechać karecie, ruszył do Palais-Royal.
Przez ten czas, na rozkaz księcia, wszystkie drzwi stanęły otworem przed Gastonem, który wszedł z pośpiechem i poszedł prosto do księcia. Książę podał mu rękę.
— Jakto! pan tutaj? — powiedział, usiłując przybrać wyraz zadziwienia.
— Tak, Mości książę — odrzekł Gaston — cud się stał za pośrednictwem dzielnego kapitana La Jonquiére. Przygotował on wszystko do ucieczki; prosił o pozwolenie zobaczenia się ze mną pod pozorem porozumienia się co do zeznań; potem, gdy nas pozostawiono