— O! Boże! — zawołała. — Czy to on, czy to jego duch?
— To ja, Heleno! to ja! — zawołał młody człowiek, biegnąc ku Helenie i chwytając jej ręce.
— Ale jakim sposobem ty... ty więzień jeszcze dziś rano... wolny teraz...
— Uciekłem, Heleno!
— I pomyślałeś o mnie... przybiegłeś tupnie chciałeś uciekać bezemnie... Jestem twoją...
pójdę za tobą...
— Heleno! — odrzekł Gaston — kochasz mnie, bo nie jestem pospolitym człowiekiem. Lecz dusze wybrane miewają cięższe obowiązki do dźwigania, i sroższe próby do przecierpienia... Zanim się z tobą połączę, muszę spełnić to, co mnie sprowadziło do Paryża. Przeznaczeniem naszem jest cierpieć. Nasze życie zależy od wypadku... od tego, co się stanie dzisiejszej nocy.
— Co ty mówisz? zawołała Helena.
— Posłuchaj mie, Heleno — odrzekł Gaston. Jeżeli za cztery godziny, to jest o świcie, nie będziesz miała odemnie wiadomości, nie czekaj mnie. Niech ci się zdaje, że wszystko, co było, snem było. A jeżeli zdołasz otrzymać pozwolenie, przyjdź odwiedzić mnie w Bastylii.
Helena zbladła, ręce jej opadły bezwładnie... Gaston wziął ją za rękę i zaprowadził do klęcznika, na który się usunęła, potem dodał, całując ją w czoło, po bratersku:
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/352
Ta strona została przepisana.