poznasz go po czarnem dominie i złotej pszczole.
— Wiem, wiem, Mości książę — powtórzył Gaston, nie wiedząc, co mówi.
— Niewiele liczę na ciebie dzisiejszego wieczora — zaczął książę.
— Ah! bo zbliża się chwila, w której zamienię całą moją przeszłość na przyszłość niepewną, haniebną może, a w każdym razie zatrutą wyrzutami sumienia!...
— Wyrzutami sumienia! — powtórzył książę. — Jeżeli się czyni to, co się uważa za sprawiedliwe, to, w czem nakazuje sumienie, nie powinno się mieć wyrzutów. Czy powątpiewasz o słuszności swojej sprawy?
— Nie, ale tobie łatwo tak mówić, Mości książę. Ty jesteś głową — ja ręką. A wierzaj mi Wasza Dostojność — dodał Gaston ponuro — że to rzecz straszna zabijać człowieka, który staje przed nami bezbronny i uśmiecha się do swojego mordercy. Sądziłem, że jestem odważny i silny, ale pewnie bywa tak z każdym spiskowcem, który podejmuje się podobnego zadania.
— Czas jeszcze cofnąć się! — zawołał książę z żywością.
— Nie! nie! Mości książę... Wiesz to dobrze, że jakaś fatalność popycha mnie naprzód. Spełnię zadanie, choćby było najcięższe; serce mi zadrży, lecz ręka zada cios pewny. Tak, powtarzam ci, książę, że gdyby nie moi przyjaciele, których życie zależy od tego — gdyby
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/360
Ta strona została przepisana.