Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/363

Ta strona została przepisana.

z niewidzialnych pęt, które mu krępowały nogi. Skurczone palce schwyciły za rękojeść noża... postąpił kilka kroków ku księciu, tłumiąc jęk, wydzierający mu się gwałtem z piersi... Wtem postać poruszyła się, i na lewem jej ramieniu Gaston ujrzał iskrzącą się pszczołę złotą, jasną jak słońce.
W miarę, jak czarne domino zwracało się ku memu, ręce młodego człowieka drętwiały piana pokrywała mu usta, zęby dzwoniły, bo straszliwe podejrzenie zaczynało powstawać w jego duszy. Nagle wydał krzyk przeraźliwy.
Domino podniosło się — na twarzy jego było maski, a ta twarz była twarzą księcia d’Olivarés...
Gaston, spiorunowany, stał blady i niemy. Regent! Nie było już wątpliwości! Książę i Regent, byli jedną i tą samą osobą. Regent stał spokojny i wyniosły... Patrzył uporczywie na rękę, trzymającą nóż - i nóż upadł na ziemię. Wtedy spojrzał na Gastona ze smętnym i łagodnym uśmiechem, a Gaston padł na kolana jak podcięte drzewo... Żaden z nich nie przemówił ani słowa. Słychać było tylko głuche jęki wydobywające się z piersi Gastona i szmer wody, spadającej miarowo do basenu.
— Wstań pan — przemówił Regent.
— Nie! Mości książę! — zawołał Gaston, uderzając czołem o ziemię.
— Nie! u twoich stóp powinienem umrzeć!
— Umrzeć? Gastonie! widzisz, żem ci przebaczył!