— Masz słuszność, Gastonie — powiedział — podpiszę natychmiast. Księże! daj mi moją tekę... śpieszmy się.
Dubois skłonił się, poszedł ku drzwiom cieplarni, zawołał służącego, odebrał od niego tekę i podał księciu czysty papier, na którym ten napisał ułaskawienie i położył podpis.
— A teraz zawołajcie kuryera — rozkazał książę.
— Kuryera? — powtórzył Gaston. — To niepotrzebne, Mości książę.
— Jakto?
— Kuryer niedość prędko jedzie. Ja sam pojadę, jeżeli Wasza Królewska Wysokość pozwoli; każda chwila, zyskana przezemnie, oszczędzi wiele niepokoju tym nieszczęśliwym!
Dubois zmarszczył brwi.
— Masz słuszność — powiedział Regent. — Jedź sam.
I dodał pocichu:
— Nie rozstawaj się ani na chwilę z tym papierem.
— Ależ Wasza Królewska Wysokość jeszcze goręcej bierze tę sprawę, niż pan de Chanlay, i zapomina, że jeśli on wyjedzie, jest w Paryżu ktoś, kto będzie sądził, że pan de Chanlay nie żyje...
Słowa te przypomniały Gastonowi Helenę, którą pozostawił w strasznej obawie nieszczęścia, która oczekiwała w niepokoju i nie przebaczyłaby nigdy, gdyby wyjechał z Paryża, nie widząc się z nią. Zrobił w jednej chwili posta-
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/369
Ta strona została przepisana.