— Mnie również.
— To chodżmyż, a cicho.
Regent poszedł za Dubois’em do gabinetu, który przez wielki otwór kolisty łączył się z jadalnią; otwór ten napełniony był kwiatami, poprzez których łodygi doskonale widzieć słyszeć można było biesiadników.
— Aha! — rzekł regent, poznając gabinet — jestem w krainie znajomej.
— Więcej znajomej, niż wasza królewska mość myśli; proszę tylko nie zapominać, że cokolwiek zobaczycie lub usłyszycie, trzeba milczeć lub mówić cicho.
Obaj podeszli do otworu, wychodzącego na salę biesiadniczą, uklękli na kanapie i odsunęli kwiaty, aby nie utracić nic z tego, co się dziać będzie.
Syn regenta, mający półszesnasta roku, siedział w fotelu właśnie naprzeciw ojca; z przeciwnej strony stołu, plecami do dwóch ciekawych, kawaler M... i dwie kobiety w strojach olśniewających raczej niż umiarkowanych, uzupełniały kwartet obiecany przez Dubois regentowi; jedna siedziała przy młodym księciu, druga przy kawalerze. Amfitryon, nie pijąc wcale, gawędził, kobieta siedząca przy nim robiła miny niechętne, gdy nie robiła min — ziewała.
— Co to jest! — usiłując poznać siedzącą naprzeciw niego kobietę, odezwał się książę, który miał krótki wzrok. — Zdaje mi się, że znam tę osobę.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/37
Ta strona została przepisana.