Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/383

Ta strona została przepisana.

sięciu minut otworzyły się drzwi i ukazał się strażnik blady z przerażenia.
— Kuryer z Paryża nadjechał przed chwilą; natychmiast po jego przybyciu podwojono straże i dobosze zaczęli bębnić pobudkę.
— O! o! — zawołał Montlouis. — O naszą skórę tu idzie!
— Idą po schodach! — szepnął strażnik, bardziej drżący i blady, niż skazani.
Słychać było istotnie kolby muszkietów, uderzające o podłogę korytarza, i pomieszane liczne głosy.
Otworzyły się drzwi i ukazał się pisarz.
— Panowie — przemówił — ile czasu potrzebujecie na załatwienie spraw doczesnych i jak prędko gotowi jesteście ponieść karę.
Głębokie przerażenie zmroziło wszystkich obecnych.
— Żądam tyle czasu — przemówił pierwszy Montlouis ażeby wyrok mógł pójść do Paryża i powrócić zatwierdzony przez Regenta.
— Ja zaś — odezwał się Talhouet — żądam tyle czasu, ile potrzeba komisyi do upamiętania się i uznania swojej nikczemności.
— Co do mnie — wystąpił Couedic — chciałbym, żeby dano ministrowi czas do zamiany tej kary na dziesięciodniowe więzienie, na które zasłużyliśmy przez naszą lekkomyślność.
— A pan — zwrócił się pisarz do Pontcaleca, który milczał — czego żądasz?