wiązkiem było nie poganiać, lecz powtrzymywać konia. Mimo to, przebywał trzy mile w ciągu godziny. Przejechał w ten sposób Sévres i Wersal.
Dojeżdżając do Rambouillet, o świcie, zastał pocztmistrza i pocztylionów, zajętych koniem, któremu puszczano krew. Koń leżał na środku ulicy i oddychał z trudnością. Gaston nie zwrócił na to w pierwszej chwili uwagi. Ale siadając na konia, usłyszał jednego z ludzi, jak mówił.
— Jeżeli będzie dalej tak jechał, to mu niejeden jeszcze koń padnie, nim dojedzie do Nantes.
Gaston miał już ruszyć, gdy uderzony nagłą i straszną myślą, zatrzymał się i skinął na pocztmistrza. Pocztmistrz zbliżył się.
— Kto to jechał? — zapytał Gaston — tak prędko, że doprowadził biedne zwierzę do takiego stanu?
— Kuryer z ministeryum — odrzekł pocztmistrz.
— Kuryer z ministeryum! — powtórzył Gaston. — Z Paryża?
— Z Paryża — odparł pocztmistrz.
— Jak dawno pojechał?
— Blizko dwie godziny temu.
— Byłem zanadto szczęśliwy pomyślał młodzieniec — i Helena miała słuszność, mówiąc, że przeczuwa jakieś nieszczęście. Ale dogonię tego kuryera, dowiem się, co wiezie, albo sam życiem to przypłacę.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/385
Ta strona została przepisana.