Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/386

Ta strona została przepisana.

I puścił się jak strzała.
Ale na tych badaniach i wahaniach upłynęło mu znowu 10 minut, tak, że przyjechawszy na następną stacyę, był wciąż spóźniony o dwie godziny. Tym razem koń kuryera wyszedł cało, lecz koń Gastona o mało nie padł.Pocztmistrz chciał robić jakieś uwagi, lecz Gaston rzucił mu parę dukatów i ruszył galopem.
Przed następną stacyą zyskał kilka minut, nic więcej. Kuryer nie zwalniał biegu, Gaston pośpieszał. Ten niesłychany pośpiech kuryera podwajał gorączkę i nieufność młodzieńca.
— O! — powtarzał sobie — dojadę, muszę dojechać razem z nim, jeżeli go nie zdołam wyprzedzić.
Popędzał i naglił konie, które dochodziły do stacyi oblane potem, padające ze znużenia. Na każdej stacyi dowiadywał się, że kuryer już przejechał, ale zyskiwał wciąż po kilka minut i to mu dodawało sił.
Pocztylioni, którzy zostawali w tyle, litowali się nad tym pięknym młodzieńcem, o bladej twarzy i martwem spojrzeniu, który jechał tak, nie jedząc i nie wypoczywając, oblany potem mimo zimna i nie mówiący nic, oprócz słów:
— Konia! konia! prędko! konia!
Noc zachodziła szybko i Gaston, któremu zdawało się wciąż, że zobaczy coś na widnokręgu, usiłował przebić ciemności wzrokiem. Jechał jak przez sen, zdawało mu się,