żołnierzy! Tak to dotrzymujecie przyrzeczeń, nikczemni Bretończycy!
Dwaj pomocnicy kata zmuszają go do uklęknięcia. Miecz kata poraź drugi unosi się w górę, miga jak błyskawica i Couedic pada obok Talhoueta. Kat podnosi jego głowę, ukazuje ją ludowi i ustawia potem w rogu rusztowania na wprost głowy Talhoueta.
— Na kogo teraz kolej? — zapytuje Lamer.
— Wszystko jedno! — odpowiada jakiś głos — byleby pan de Pontcalec był ostatni; tak brzmi wyrok.
— Więc na mnie kolej! — woła Montlouis. — Na mnie!
Montlouis wbiega na rusztowanie, lecz stanąwszy na górze, zatrzymuje się, włosy stają mu dębem: przed sobą, w oknie, spostrzega żonę i dzieci...
— Montlouis! Montlouis! jesteśmy tutaj, spojrzyj na nas!
W tej samej chwili oczy wszystkich zwracają się ku temu okno. Żołnierze, mieszczanie, księża, koń — patrzą wszyscy w tamtą stronę. Gaston korzysta z tej chwili, rzuca się ku rusztowaniu i zaczyna wchodzić po drabinie, wiodącej na jego szczyt.
— Moja żona! moje dzieci! — woła Monttlouis, załamując z rozpaczą ręce. — Odejdźcie! miejcie litość nademną!
— Montlouis! — woła żona pokazując mu z daleka młodszego synka. — Pobłogosław
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/390
Ta strona została przepisana.