rzyły widzów. Ten plac, pokryty ludzkiemi głowami, na którym rozlegały się krzyki i przekleństwa, wydał mu się podobnym do morza, ktorego fale żyją i poruszają się. Wtedy przyszło mu na myśl, że może zostać poznanym i że jego nazwisko, wymówione przez jedne tylko usta, może przeszkodzić mu w spełnieniu zamiaru. Więc padł coprędzej na kolana i objąwszy pień katowski, położył na nim głowę.
— Żegnam cię, moja biedna Heleno! — szepnął. — Żegnam cię, moja ukochana! Twój pocałunek opłacę życiem, ale nie honorem! Niestety! ten kwadrans spędzony z tobą spowodował śmierć pięciu ludzi!
Zabłysnął miecz kata.
— A wy, moi przyjaciele, wybaczcie mi! — dodał młodzieniec.
Żelazo spadło, głowa potoczyła się na jedną stronę, ciało na drugą. Wtedy Lamer wziął głowę i ukazał ją ludowi. Lecz wielka wrzawa podniosła się w tłumie: nikt nie poznawał głowy Pontcaleca. Kat nie zrozumiał znaczenia tej wrzawy, postawił głowę Gastona w rogu, który był dotąd próżnym, i spychając nogą ciało do wózka, w którym leżały ciała trzech towarzyszów, oparł się na niem i wykrzyknął donośnem głosem:
— Sprawiedliwości stało się zadość!
— A ja!? — zawołał grzmiący głos. — A ja!? Czy o mnie zapomniano?
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/392
Ta strona została przepisana.