— Ależ pan widzisz — zawołał kat — że już są cztery głowy!
— Więc ich będzie pięć, nadmiar nigdy nie szkodzi.
Komisarz zeszedł z drabiny, dawszy znak doboszom, by uderzyli w bębny. Wrzawa wzmagała się. Podobnej okropności nie mógł już przenieść ten tłum ludzi. Wrzawa przeszła w ryk, pogasły światła, żołnierze odepchnięci porwali za broń; nastało zamieszanie i hałas, a mnóstwo głosów wołało:
— Na śmierć komisarzowi na śmierć katów!
Wtedy armaty, ustawione na wałach, zwróciły swe paszcze ku tłumom.
— Co robić? — zapytał Lamer.
— Uderz! — odpowiedział ten sam głos co przedtem.
Pontcalec padł na kolana. Pomocnicy kata przywiązali jego głowę do pnia... Wtedy księża uciekli ze zgrozą, żołnierze zadrżeli, a Lamer uderzył, odwracając oczy, żeby nie widział swojej ofiary...
W dziesięć minut potem plac opustoszał, okna zamknęły się, światła pogasły. Artylerya i strzelcy otoczyli kołem rozbierane rusztowanie i przyglądali się w milczeniu wielkim kałużom krwi, czerwieniącym się na bruku.
Zakonnicy, którym odniesiono ciała skazanych, zobaczyli z przerażeniem, że istotnie było pięć trupów zamiast czterech. Jeden z nich trzymał jeszcze w ręku zgniecony papier. Było
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/394
Ta strona została przepisana.