Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/57

Ta strona została przepisana.

tchem niewidzialnym pędzona, i stawała przed murem klasztornym, tuż pod okratowanemi oknami refektarza.
Wtedy dawał się słyszeć maleńki sygnał, naśladujący albo skrzeczenie żaby lub gwizd sowy, albo krzyk puszczyka, i młoda dziewica ukazywała się w oknie dość szeroko okratowanem, by mogła przejść jej jasna i śliczna główka, ale tak wyniesionem, że, mimo powtarzanych usiłowań, młodzieniec w płaszczu nigdy jej ręki dosięgnąć nie mógł. Musieli więc poprzestawać na rozmowie bardzo nieśmiałej i czułej, której połowę unosił szmer wody lub podmuchy wiatru.
Po godzinie tak przebytej następowało pożegnanie, trwające znowu z godzinę, aż nareszcie, gdy młodzi umówili się o nową noc i nowe hasło, łódka odchodziła tąż samą drogą, krata zamykała się tak cicho, jak przy otwieraniu, a młodzieniec oddalał się, przesyłając ku oknu pocałunek, który dziewica oddawała z westchnieniem.
Ale teraz nie lato; jesteśmy na początku straszliwej zimy 1719 roku. Piękne rozłożyste drzewa pokryte są szronem, trzciny pozbawione wesołych gości, z których jedni poszukali sobie umiarkowanego klimatu, drudzy ciepłego schronienia.
A jednak, mimo tej ciemnej nocy, mimo przejmującego zimna, mimo zupełnego braku gwiazd na niebie, samotny jeździec, bez lokaja wyjechał wielką bramą z Nantes i zapuścił się