— Nie zabijajcie nikogo, panie de Chanlay — odrzekł zagadniony spokojnie — i schowajcie, dalipan, napowrót do olstr pistolety.
— Ah! to wy, margrabio de Pontcalec? — odpowiedział de Chanlay.
— Jużciż ja, panie.
— A co tu robicie, proszę?
— A wy co? — odrzekł Pontcalec. — Ja tylko żądam wyjaśnienia co do waszego postępowania; raczcie się zbliżyć i odpowiedzieć.
— Wezwanie uczynione jest w sposób osobliwy, panie margrabio; jeżeli żądacie, abym odpowiedział, nie moglibyście uczynić tego w innej formie?
— Podejdź, Gastonie — odezwał się inny głos — mamy, mój drogi, istotnie do pomówienia z tobą.
— A! to co innego — rzekł Chanlay — poznaję cię po tonie, Montlouis; ale wyznaję, że nie nawykłem jeszcze do trybu pana de Pontcalec.
— Mój tryb jest taki, jak każdego szczerego i twardego Bretona, który nie ma z niczem się kryć przed przyjaciółmi, panie de Chanlay — odrzekł margrabia — i który nie ma nic przeciw temu, aby go zapytywano równie szczerze, jak on zapytuje innych.
— Łączę się z Montlouisem — odezwał się inny głos — by prosić Gastona o porozumienie się polubowne; pierwszym bowiem naszym interesem jest nie kłócić się wzajemnie.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/60
Ta strona została przepisana.