Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/63

Ta strona została przepisana.

— Ależ bez wątpienia — odrzekł Pontcalec ze swą szorstką otwartością. — Sądzicie, że inaczej bieglibyśmy waszym tropem na taki czas?
— O! skoro tak, to co innego, panie margrabio — zimno odparł Gaston — jeżeli mnie posądzacie, powiedzcie, o co; słucham.
— Przypomnijcie sobie, kawalerze, fakty. Myśmy połączyli się we czterech, nie uciekaliśmy się do waszej pomocy, samiście nam ją ofiarowali, oświadczając, iż prócz dobra publicznego, do jakiego chcecie nam dopomódz, macie jeszcze do pomszczenia obrazę osobistą; tak, czy nie?
— Zupełnie tak.
— Wtedy przyjęliśmy cię pomiędzy siebie jako przyjaciela, jako brata. Wyłuszczyliśmy wam wszystkie projekty, zwierzyli wszystkie nadzieje. Co większa, was wybrał los do wymierzenia ciosu najpożyteczniejszego i najchwalebniejszego. Każdy z nas wtedy ofiarował się zastąpić was — odmówiliście; czy prawda to?
— Niema słowa, które nie byłoby prawdą.
— Dziś zrana wyciągnęliście las... dziś wieczorem mieliście być na drodze do Paryża. Gdzie was natomiast znajdujemy? Na drodze do Clisson, gdzie mieszkają śmiertelne wrogi niepodległości bretońskiej, gdzie mieszka marszałek de Montesquiou, nasz wróg zaprzysiężony.