— Ah, panie — rzekł wzgardliwie Gaston.
— Odpowiadajcie szczerem słowem, nie zaś wzgardliwymi uśmiechami; odpowiadajcie, panie de Chanlay, rozkazuję wam!
— Zmiłuj się, odpowiadaj — dodali razem Couedic i Montlouis.
— Ależ na co mam odpowiadać?
— Objaśnij częste swe od dwóch miesięcy wycieczki, tajemniczość, jaką życie swe osłaniasz, nie chcąc raz lub dwa w tygodniu przybywać na nasze zebrania nocne. Oświadczamy ci otwarcie, Gastonie, że te wycieczki, te tajemnice zaniepokoiły nas. Powiedz zatem słowo, a niepokój nasz zniknie.
— Wszak pan przyznać musisz, żeś coś zawinił, skoroś się ukrywał, zamiast jechać dalej drogą — rzekł Pontcalec.
— Nie mogłem jechać dalej, ponieważ koń mi okulawiał; może pan zobaczyć krew na śniegu.
— Dlaczego-żeś się ukrywał, kawalerze?
— Dlatego, żeby się przedewszystkiem dowiedzieć, kto mnie ściga. Czyż ja nie tak samo się obawiam aresztowania, jak panowie?
— Dokąd-żeś, słowem, jechał?
— Gdybyście panowie szli za mną trop w trop, przekonalibyście się, żem nie jechał do Clisson.
— Ale też i nie do Paryża?
— Panowie, miejcież ufność we mnie, proszę, i oszczędzajcie mą tajemnicę... Jest to
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/64
Ta strona została przepisana.