Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/67

Ta strona została przepisana.

braci, jeżeli w imię swych żon i dzieci bracia twoi poproszą cię o to?
— Ależ ja mu bez kwestyi przebaczam — odrzekł margrabia — i co większa, kocham go; wie on o tem przecież doskonale! Niech nam tylko dowiedzie swej niewinności, a ja natychmiast złożę mu wszelkie należne przeproszenia, ale przedtem nie. On jest młody, sam jeden na świecie, nie tak jak my, którzy mamy żony i dzieci; on naraża tylko życie własne, dbając o nie tyle, co każdy w dwudziestu leciech; ale razem ze swojem naraża on życie nasze, a jednak niech tylko rzeknie jedno słowo, jedyne, przedstawi nam usprawiedliwienie możliwe, a ja pierwszy otworzę mu ramiona.
— Proszę więc was, margrabio — rzekł Gaston, po kilku sekundach namysłu — jedźcie za mną, a stanie się wam zadość.
— A my? — zapytali Montlouis i de Couedic.
— Jedźcie i wy, panowie, jesteście szlachcicami, i tak dobrze zwierzyć mi się czterem, jak jednemu.
Margrabia przyzwał Talhoueta, który przez ten czas pilnie odbywał straż. Przyłączył się on do grupy i jechał za Gastonem, nie pytając ani słowem o to, co zaszło. Jechali tedy w pięciu, tylko wolniej, gdyż koń Gastona kulał potrosze, i dojechali pod przewodnictwem kawalera aż do klasztoru, który już znamy. Stanęli nad brzegiem rzeczułki o dziesięć kroków od kraty.