Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/73

Ta strona została przepisana.

— Przybyłeś, Gastonie, pomimo zimna i bez łódki, po lodzie, nieprawdaż? Jednakże wyraźnie ci tego zabroniłam w liście: woda zaledwie skrzepła.
— Z twoim listem na sercu, Heleno, zdawało mi się, że niema żadnego niebezpieczeństwa. Ale cóż to takiego smutnego i poważnego miałaś mi do powiedzenia? Płakałaś!
— Przebóg, drogi mój, od samego rana.
— Od rana — szepnął Gaston ze smutnym uśmiechem — dziwna rzecz! i ja także płakałbym od rana, gdybym nie był mężczyzną.
— Co ty mówisz, Gastonie?
— Nic, droga. Ale wróćmy do ciebie: jakież ty masz zmartwienia, Heleno? Powiedz mi.
— Niestety! Wiadomo ci, że nie należę do siebie. Jestem biedną sierotą wychowaną tu, nie mającą innej ojczyzny, innego świata, tylko ten klasztor; nie widziałam nigdy nikogo, komubym mogła powiedzieć: ojcze, matko; myślę, że matka moja nie żyje, o ojcu mówiono mi zawsze, iż jest nieobecny; zależę zatem od władzy niewidzialnej, która się objawiła tylko naszej przełożonej. Dziś rano przysłała po mnie nasza dobra matka i ze łzami w oczach oznajmiła mi mój wyjazd stąd.
— Wyjazd, Heleno? Ty opuszczasz ten klasztor?
— Opuszczam, Gastonie, wzywa mnie moja rodzina.