Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/74

Ta strona została przepisana.

— Rodzina twoja, wielki Boże! skąd na nas spada to nieszczęście?
— Tak, tak, Gastonie! jest to nieszczęście, lubo nasza matka przełożona winszowała mi tego jako radości. Ale ja byłam szczęśliwą w tym klasztorze, i prosiłam Boga, abym w nim mieszkała, dopóki nie zostanę twoją żoną. Bóg rozporządza mną inaczej. Co się ze mną stanie?
— A ten rozkaz uprowadzający cię z tego klasztoru?
— Nie znosi ani dyskrecyi, ani opóźnienia, Gastonie. Niestety! zdaje się, że ja należę do rodziny możnej, że jestem córką bardzo wielkiego pana. Kiedy przełożona oznajmiła, że ją muszę opuścić, ja uderzyłam w płacz, padłam przed nią na kolana, powiedziałam, że nie pragnę niczego więcej, tylko, aby jej nigdy nie opuszczać. Wtedy ona domyśliła się innej przyczyny, nalegała na mnie, wypytywała. Przebacz mi, Gastonie, potrzebowałam zwierzyć komuś tajemnicę moją, potrzebowałam, ażeby mnie ktoś pożałował i pocieszył, i powiedziałam jej wszystko: że kocham ciebie i ty mnie kochasz, tylko nie powiedziałam, w jaki sposób widujemy się z sobą; obawiałam się, że jak powiem, to mi zabroni widzieć się z tobą ostatni raz, a koniecznie chciałam cię pożegnać.
— A nie powiedziałaś, Heleno, jakie mam względem ciebie zamiary? że związany stowarzyszeniem rozporządzającem mną na pół roku,