Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/77

Ta strona została przepisana.

oczy moje się otworzyły: ja muszę ciebie opuścić, Heleno.
— Ale dlaczego? co ty przedsięwziąłeś, co z tobą będzie?
— Niestety! i ty i ja mamy swą tajemnicę, Heleno — rzekł Gaston, smutno potrząsając głową. — Oby twoja nie była tak okropną, jak moja; oto jest wszystko, o co proszę Boga.
— Gastonie!
— Czyż nie ty pierwsza powiedziałaś, Heleno, że się musimy rozłączyć? Czyż nie ty pierwsza okazałaś odwagę, która daje mi przykład, albowiem ja — wyznam ci szczerze — ja jej nie miałem.
Na te słowa Gaston znowu przycisnął do ust piękną rączkę, której ona ani na chwilę z rąk jego nie usuwała; a mimo usiłowań, jakie czynił, Helena spostrzegła, że Gaston gorzko płacze.
— O Boże mój, Boże! — szepnęła — cóżeśmy też zawinili niebu, ażeby być tak nieszczęśliwymi?
Na ten okrzyk Gaston podniósł głowę.
— Trudna rada — rzekł, jakby mówiąc do siebie samego — trudna rada: są w życiu konieczności, przeciw którym opór jest nieponobnym. Ulegajmy więc, Heleno, bez walki, bez szemrania, a może rezygnacyą rozbroimy los. Czy będę się mógł widzieć z tobą jeszcze przed twym wyjazdem?