— Nie sądzę, ja wyjeżdżam jutro.
— A w którą stronę?
— Ku Paryżowi.
— Jakto! Więc ty wyjeżdżasz?..
— Do Paryża.
— Wielki Boże! — zawołał Gaston — ja również.
— I ty także, Gastonie?
— I ja, Heleno! Nie rozłączamy się zatem.
— Boże mój, Boże! Co ty mówisz, Gastonie?
— Żeśmy daremnie oskarżali los, a on mści się, dając nam więcej, niż byśmy spodziewać się mogli. Nietylko będziemy się widywać w ciągu drogi, ale i w samym Paryżu. W jaki sposób wyjeżdżasz?
— W powozie klasztornym, sądzę, a końmi pocztowymi, i to z długimi wypoczynkami, ażebym się nie znużyła.
— Z kim wyjeżdżasz?
— Z zakonnicą, którą mi dają do towarzystwa, i która powróci zaraz do klasztoru, jak tylko mnie odda w ręce osób, czekających na mnie.
— Zatem wszystko się składa jaknajlepiej, Heleno. Ja będę jechał konno, niby obcy podróżny: co wieczór będę mógł z tobą rozmawiać, a nie, to choć popatrzeć na ciebie; tym sposobem jesteśmy tylko w połowie rozłączeni.
I oboje młodzi, z tą niezatracalną ufnością młodości w przyszłość — zeszedłszy się ze łzami
Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/78
Ta strona została przepisana.